Najpierw Jarosław Kaczyński, prezes największej obecnej w Sejmie partii PiS nazwał Donalda Tuska, dopiero co wybranego przez większość posłów na premiera – niemieckim agentem. Dzień później poseł Grzegorz Braun gaśnicą pianową rozpędził uczestników chanuki – żydowskiej wigilii, świętowanej w gmachu Sejmu już od kilkunastu lat, strasząc przy okazji obecne tam dzieci i powodując atak kaszlu u starających się być jak najbliżej, żeby utrwalić całe zdarzenie operatorów i fotoreporterów.
Agresja dzień po dniu
Chciałoby się napisać o programie rządu i dać ocenę jego składu, ale w świetle tego, co się w Sejmie zdarzyło, byłoby w tym coś nieprzyzwoitego. Do Sejmu przychodzę od 33 lat jako dziennikarz, zaliczam się do średniego pokolenia prasowych sprawozdawców nie tyle parlamentarnych nawet co politycznych. Ale z podobnym – i to dzień po dniu – natężeniem agresji jeszcze się tam nie spotkałem.
W 2002 r. na salę sejmową w trakcie obrad wdarli się przedstawiciele Ruchu Obrony Bezrobotnych, nikomu jednak krzywdy nie czynili. Gdy zaczęli okupację, posłanki zadbały o przyniesienie im obiadów ze stołówki. Niebawem zresztą protestujący gmach opuścili. A zajmując go – mieli swoje racje.
Trudno racji doszukać się w gołosłownych oskarżeniach wypowiadanych przez Kaczyńskiego ani w napaści Brauna na uczestników chanuki, żydowskiego odpowiednika naszej wigilii.
W świat pójdą niesprawiedliwe dla Polski choć prawdziwe z punktu widzenia logiki formalnej komunikaty: oto lider partii oddającej władzę nazywa szefa tej, co ją przejmuje agentem zagranicy. W ten sposób mówi szef pierwszej siły politycznej w Polsce o tej, która w niedawnych wyborach uzyskała wprawdzie drugi dopiero wynik ale zmontowała większościową koalicję parlamentarno-rządową. Kim jesteśmy, skoro mamy takich przywódców, powie o nas zagranica. Zatrze się efekt podziwu, uzasadnionego, dla masowego udziału Polaków w wyborach 15 października.
Skandaliczne zachowanie Brauna
Nietrudno się dowiedzieć, jak zagranica zinterpretuje zachowanie Brauna.
Byłem przy tym, więc opiszę. Skoro politycy – niby w zacnej intencji – bo demokraci i liberałowie opowiadają jak Polska 2050 duby smalone o ataku na wartości, chociaż wcale nie byli przy tym, co się stało, obecni.
To nie był atak na wartości, ale na żywych i konkretnych ludzi, wśród których znajdowały się dzieci.
Nagle pojawił się brodaty mężczyzna. Widać było, że coś rozpyla. Wyglądało to raczej na atak terrorystyczny niż cokolwiek, co da się nazwać protestem. Dopiero po chwili w agresywnym brodaczu rozpoznano posła Brauna. Wcale nie uspokoiło to przerażonych i głośno płaczących dzieci. Zaś próbujący to utrwalić fotoreporterzy i członkowie ekip telewizyjnych zaczęli kaszleć pod wpływem zawartości gaśnicy, rozpylonej by zgasić menory, chanukowe świece. Smród i dym. Tak to wyglądało. Dobrze, że nie doszło do masowej paniki, bo schody sejmowe blisko miejsca zdarzenia położone stać by się wtedy mogły miejscem wyjątkowo niebezpiecznym.
Polityków tam nie było, w odróżnieniu od nas. Choć się mądrzą. Ale to oni muszą coś zrobić z nadmiarem agresji jaki wylewa się z Kaczyńskiego i Brauna.
Jeśli tego zaniechają, okaże się, że rządzi nami nie ekipa Donalda Tuska, nie świeżo wyłoniona w wyborach przy frekwencji aż 74-procentowej sejmowa większość – lecz furiaci. A demokracja na pewno nie na tym polega.
Przeczytaj więcej artykułów autorstwa Łukasza Perzyny: