„Russkij mir” łączy w sobie cechy ideologii państwowej i narodowej oraz technologii politycznej. Dlatego nie da się go lekceważyć, podobnie jak marksizmu w czasach, gdy jego wyznawcy rządzili połową świata.
Nie przypadkiem nad nową doktryną pragmatycznego działania metodologowie pracę podjęli w czasach zastoju, jak określano epokę Leonida Breżniewa, gdy stało się jasne, że socjalizm wyczerpał możliwości. Nowa eklektyczna ideologia powróciła zaś w 1998 r. w dobie globalnego kryzysu na światowych giełdach określanego jako rosyjski.
To w 1998 r. nieoczekiwanie premierem z woli Borysa Jelcyna zostaje 35-letni wtedy a przy tym wykształcony i obyty Siergiej Kirijenko, przez rodaków rychło nazwany „kinderniespodzianką”. Wprawdzie z kryzysem sobie nie poradzi i rychło zostanie odwołany, ale w międzyczasie to on zdąży zakomunikować mało wtedy znanemu leningradczykowi Władimirowi Putinowi powołanie na stanowisko szefa Federalnej Służby Bezpieczeństwa, następczyni KGB. Beneficjent nigdy mu tego nie zapomni. Teraz po latach właśnie Kirijenko najczęściej wymieniany jest jako potencjalny następca Putina. A przez czas kiedy pełni nieco skromniejsze stanowiska – pracuje nad nową ideologią państwową, ściśle powiązaną z praktyką i logistyką działania. Jej adepci uznają, że zachowania tak jednostki jak społeczeństwa da się zaprogramować.
Sprawy życia i śmierci
Niedawny zamach na najpoczytniejszego po autorce kryminałów Darii Doncowej rosyjskiego pisarza, Zachara Prilepina pokazują, że wbrew licznym prognozom sprawy idei czy wprost ideologii pozostają tam kwestiami życia i śmierci. Pod samochodem literata koło Niżnego Nowogrodu wybuchła bomba, zginął jego kierowca a wcześniej towarzysz z frontu, bo Prilepin uczestniczył po stronie putinowskiej w obu wojnach czeczeńskich a także w walkach w Donbasie jeszcze przed „pełnoskalową” inwazją na Ukrainę. Nie da się wykluczyć, że zamach na niego zorganizowały rosyjskie służby specjalne, bo chociaż od pięciu lat wspiera Putina – wcześniej domagał się jego ustąpienia. Pił koniak i gadał o współpracy z wolnym jeszcze wtedy idolem demokratycznego internetu Aleksiejem Nawalnym. Należał też do partii Eduarda Limonowa, znakomitego pisarza starszego pokolenia. Doskonałą powieść biograficzną o nim opublikował francuski litarat i znawca Rosji Emmanuel Carrere, syn Helene znanej u schyłku ZSRR autorki analiz sowietologicznych [1]. Limonow już nie żyje a w swojej ideologii próbował połączyć wielkorosyjski nacjonalizm z odgrzaną koncepcją bolszewicką. Nie da się też ukryć, że nie tylko rankingi poczytności stanowią o literackiej pozycji Prilepina, przyznającego się zresztą do polskiego pochodzenia. Autor ten niczym nie przypomina popierających u nas pisowską władzę grafomanów pokroju Wojciecha Wencla czy Andrzeja Horubały. Piórem włada świetnie, konstrukcje buduje karkołomne i fenomenu jego popularności nie da się wyłącznie objaśnić poparciem dla światopoglądu militarystycznego.
Wcześniej w zamachu – ślady jego sprawców też wiodą do FSB, sukcesorki KGB – zginęła Daria Dugina, gwiazda telewizyjnych programów propagandowych i córka Aleksandra próbującego wypracować na użytek rządzących inną syntezę: tradycji prawosławnej i nacjonalistycznej ze spuścizną poradziecką a nawet elementami faszystowskimi. Zwłaszcza to ostatnie szokuje w kraju, gdzie wciąż niezmiernym kultem darzy się niezliczone ofiary „wielkiej wojny ojczyźnianej” (1941-45), bohaterów z szosy wołokołamskiej, Stalingradu i szturmu Berlina, komsomołkę i spadochroniarkę Zoję Kosmodiemianską, która na tyłach Niemców wysadziła obiekt wojskowy ponosząc z ich rąk śmierć męczeńską oraz Aleksandra Matrosowa, który własną piersią zasłonił otwór strzelniczy hitlerowskiego bunkra. Brodaty, nadpobudliwy pozujący na nowego Dostojewskiego Aleksander Dugin to jednak tylko postać operetkowa. Prawdziwą ideologię państwową budują dla Władimira Putina inni, a proces jej tworzenia zaczął się jeszcze gdy obecny przywódca w radzieckich czasach służył na skromnej placówce wywiadowczej w nie istniejącej już Niemieckiej Republice Demokratycznej, w dodatku w prowincjonalnym Dreźnie.
Trochę wiadomo o jego ówczesnych poglądach, nie ulega też wątpliwości, że służby od dziecka szykowały go do wielkiej roli, skoro jego wychowawczyni z podstawówki Wiera Dmitriejewna Guriewicz, co namówiła małego podwórkowego chuligana na wstąpienie do Komsomołu i do nauki niemieckiego na emeryturę przeszła w wysokiej jak na „kobietę radziecką” randze kapitana milicji.
Jeszcze w kraju Putin pokpiwał ze stawiających się przełożonym kolegów: – Po co ci, to było i tak nie wygrasz. Za to w Dreźnie, przy szaszłykach, stanowiących rosyjski odpowiednik grilla oraz przy stole pingpongowym w obecności tych, co do których uznawał, że nie doniosą, wykładał swoje poglądy. Socjalizm to zbędny gorset, z którego czasem przyjdzie zrezygnować. Trzeba natomiast, żeby w przyszłości powstała silna władza, zdolna uchronić gromadzoną własność prywatną. W kraju trwały rządy kolejnych po Leonidzie Breżniewie sekretarzy, dla inteligentniejszego aparatu i kadr służb specjalnych to, że ustrój już nie działa okazywało się oczywiste pomimo ogłoszonej przez Michaiła Gorbaczowa „głasnosti” (jawności) i „pierestrojki” (przebudowy). Szukano już czegoś skuteczniejszego. Znaleziono.
Nie dajmy się zwieść ostentacyjnym prymitywizmem Dugina i jego wynurzeniom o euroazjatyckim imperium. Poważnie traktują go ci, których wiedza o Rosji pozostaje na poziomie dialogu w przy barze w jednym ze znanych zachodnich filmów akcji:
– Co pani pije?
– White Russian.
– W takim razie ja nazywam się Dostojewski.
Brodacz Dugin to mastadont. Zręby obecnej putinowskiej ideologii zbudowały cyborgi obeznane z najnowszymi technologiami, bardziej skuteczne niż autorzy amerykańskich kampanii politycznych, co pokazał czas „pełnoskalowej” agresji na Ukrainę, kiedy prognostom z Kremla udało się nawet Amerykanów przekonać, jak przyznał później sam prezydent Joe Biden, że Kijów wkrótce padnie. Dlatego proponowali Wołodymyrowi Zełenskiemu osławioną już „podwózkę” na co zareagował – niczym Powstańcy Warszawscy z 1944 r. – żądaniem amunicji.
Na złe czasy jeszcze gorsza recepta
Korzenie złowrogich bo antyhumanitarnych ideologii zwykle tkwią w ciężkich czasach. Tak działo się z bolszewizmem, zyskującym popularność na bezsensie krwawej „imperialistycznej” I wojny światowej, z faszyzmem włoskim zrodzonym z kosztów tejże wojny czy nazizmem niemieckim, zdobywającym zwolenników za sprawą wielkiego kryzysu globalnego po giełdowym czarnym czwartku 24 października 1929 r. Wczesne lata 80. obywatele radzieccy nazwali okresem zastoju, zaś za sprawą zamiłowania sekretarza generalnego Leonida Breżniewa do błyskawicznego przemieszczania się w kolumnach samochodowych popularne stało się też powiedzenie: im szybciej jeździło naczalstwo, tym wolniej pełzał kraj. Stres społeczeństwa pogłębiła zapoczątkowana w grudniu 1979 r. interwencja zbrojna w Afganistanie odbierana jako krwawa, przegrana i zbędna. Wtedy pojawiają się koncepcje naprawcze, w ramach obowiązującego systemu. Zresztą główny ideolog opozycji i twórca radzieckiej bomby wodorowej Andriej Sacharow przebywa wtedy jeszcze na zesłaniu w mieście Gorki. Nieliczna grupa pragmatyków związanych z władzą zajmuje się już wypracowaniem sposobów skuteczniejszych niż marksistowsko-leninowskie dogmaty zarządzania.
Prekursorzy czyli jak reformować niereformowalne
Powstanie szkoły metodologicznej opisuje Andriej Piercew („Zatańczmy walca wielkiej wojny. Oto historia ruchu, który dał początek ideologii Putina”): „Na czele metodologów stał filozof Gieorgij Szczedrowicki. Ruch (..) zyskał na popularności w latach 80, gdy pomagał szefom przedsiębiorstw państwowych w ZSRR budować struktury zarządzania. Z czasem metodolodzy zaczęli budować podstawy nowego rosyjskiego nacjonalizmu. To oni ukuli sformułowanie o „rosyjskim świecie” (..) dali w Rosji początek technologiom politycznym, czyli specjalistom od manipulowania społeczeństwem, którzy pomagali wynieść do władzy Putina, a dziś utrzymują go u władzy” [2]. Cechowała ich mnogość inspiracji, korzystali z teorii przeciwników kremlowskiego imperializmu jak lwowskiego matematyka Stefana Banacha dotyczących oczyszczenia umysłu: informacja rozpoznawana jako problem spływa na poziom podświadomości a potem na poziom świadomości powraca.
Szkoła metodologiczna – jak opisuje filozof Władimir Ponomariow, którego syn Ilia jako jedyny deputowany do Dumy głosował przeciw aneksji Krymu a teraz mieszka za granicą – „opiera się na podejściu zadaniowym, czyli procesie aktywności człowieka w celu kształtowania świadomości i osobowości jako całości. Według tego podejścia człowiek, jednostka jest aktywnym czynnikiem twórczym. Współdziałając ze światem człowiek uczy się budować siebie. Gieorgij Szczedrowicki wprowadził to podejście jako podstawę szkolenia dla personelu kierowniczego, zdolnego pełnić funkcje przywódcze” [3]. Tym przekonał coraz bardziej pragmatycznych partyjnych dysponentów. Zresztą już wcześniej na MGIMO, legendarnej radzieckiej szkole dyplomacji i szpiegostwa adeptów uczono gry w tenisa i języka francuskiego na równi z marksizmem-leninizmem.
Zarządzanie przy niekompletnej informacji
Rozkwit Moskiewskiego Koła Metodologicznego, którym kieruje Gieorgij Szczedrowicki następuje w ostatniej dekadzie istnienia ZSRR, ale już wcześniej, bo w latach 70 właśnie Szczedrowicki opracowuje metodę „gier organizacyjno-działaniowych”, „jako system metodologiczny rozwiązywania problemów zarządzania w warunkach niekompletnej informacji”. I działania zbiorowego. W podobnym kierunku działa na zlecenie rządu USA i Departamentu Obrony już od połowy lat 50. prywatna amerykańska RAND Corporation [4].
Krąg metodologiczny w ZSRR współtworzy filozof i znawca kosmologii Walery Lebiediew a laboratorium wspomnianych gier organizacyjno-działaniowych kieruje późniejszy wicepremier (będzie nim za Putina) Wiktor Christienko. Innowatorzy spotykają się w 90 latach w ośrodku analiz politycznych w gmachu Stowarzyszenia Polityki Zagranicznej Rosji gdzie bywa ostatni radziecki szef dyplomacji Aleksander Bessmiertnych ale również przyszły i obecny minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow.
Jak w książkach braci Strugackich
Zaś jeszcze wcześniej Aleksander Biełousow, pierwszy zastępca obecnego premiera Rosji Michaiła Miszustina i syn czołowego sowieckiego ekonomisty Rema Biełousowa – w trakcie studiów na wydziale ekonomii a potem jako naukowiec zajmuje się modulowaniem układów człowiek- maszyna w Centralnym Instytucie Ekonomii i Matematyki Akademii Nauk ZSRR.
Jak w książkach braci Arkadija i Borysa Strugackich, chciałoby się dodać. Pobudzały wyobraźnię nie tylko radzieckich czytelników budując obraz świata zdominowanego przez technologię, co cenzurę uspokajało. Ale pokazywały też cenę jaką przyjdzie za to zapłacić.
Pojęcie „russkij mir” wymyślił w połowie lat 90 znany rosyjski metodolog Piotr Szczedrowicki – rozstrzyga profesor Władimir Pomomariow [5]. To syn wymienianego wcześniej, zmarłego w 1994 r. Gieorgija Szczedrowickiego. Wspierał go w tym politolog Gleb Pawłowski, który po latach złagodniał, aczkolwiek teraz doradza Ukrainie kompromis z Rosją zamiast obrony. Pozostając zwolennikiem mocarstwowej dominacji, wskazuje zarazem na istnienie w Rosji faktycznie sprawującego władzę „państwa równoległego”. Tworzą je „Putin i jego drużyna”.
Z Piotrem Szczedrowickim współtworzył też koncepcję Jefim Ostrowski, zaś badająca „russki mir” naukowo od 2014 r. Rosjanka z Donbasu i ukraińska patriotka Larysa Jakubowa określa ich obu mianem „technologów politycznych”. To coś więcej niż bierni i prości marketingowcy, analizujący fokusowe słupki: klasa wyżej, bo wpływają na sondażowe notowania.
Piotr Szczedrowicki pojmuje „russkij mir” jako misję duchową Rosji, szerzenie wartości kulturowych i wprost projekt „kulturalno-imperialistyczny”. To nie żart. Jeśli dojdzie do kolejnej wojny światowej, toczyć się ona będzie o dziedzictwo ZSRR i dawnego bloku wschodniego. Tego już z pewnością nasze polskie poczucie humoru nie obejmuje chyba, że zatrzymamy się – co ryzykowne – na przytoczonym już skojarzeniu drinka white Russian z Fiodorem Dostojewskim lub prymitywnej pisowskiej propagandzie rozprawiającej o onucach i „barbarii”, chociaż gdyby do tego rzecz się sprowadzała, napastnik dawno już zostałby odegnany od granic Ukrainy. Kto uznaje ten dyskurs za roztropny, niech porówna osiągnięcia Polaków i Rosjan w ostatnich trzech dekadach w szachach czy naukach ścisłych.
„Podstawą „ruskiego miru” jest absolutnie apokaliptyczny sposób rozumienia świata, alternatywny światopogląd, mający na celu uniemożliwienie istnienia w świecie normalnym (..). To koncepcja Kremla, usprawiedliwiająca agresywną politykę podboju sąsiadów” – wyłuszcza Larysa Jakubowa, historyk z Doniecka [6]. Jej zdaniem określenia „ruski mir” pierwszy użył radziecki filozof Michał Gefter. Sympatyzujący z dysydentami, już w 1988 r. utrzymywał, że historia Rosji rozwija się od katastrofy do katastrofy [7]. Przebieg dalszych wydarzeń to potwierdził: dla demokratów stało się nią rozstrzelanie parlamentu jesienią 1993 r. przez demokratycznie wybranego prezydenta Borysa Jelcyna, który dwa lata wcześniej tej samej Dumy bronił przed puczystami. Zaś sam Putin mianem katastrofy geopolitycznej określił rozpad Związku Radzieckiego. Zjednało mu to wszystkich, co innej ojczyzny nie znali.
Potem rozpropagował „russkij mir” uczeń Geftera, Gleb Pawłowski, urodzony w Odessie, co według Jakubowej mogło mieć wpływ na jego działania. Zasadniczym fundamentem pozostaje bowiem mobilizacja Rosjan i emigracji w celu skumulowania ich energii w tym wpływu na inne państwa. Objawiło się to kolejno walką z kolorowymi rewolucjami w państwach byłego ZSRR, począwszy od pomarańczowej na Ukrainie kiedy to Kreml przemocy nie użył ale wtrącał się jak mógł, poprzez tulipanową w Kirgistanie (2005 r.), wydarzenia w Gruzji gdzie doszło do wojny lokalnej (2008 r.) oraz znów na Ukrainie kolejną ingerencją w dobie Euromajdanu, co zapoczątkowała starcia w Donbasie i przejęcie Krymu.
Eksperci od kremlinologii chętnie cytują XIX-wiecznego poetę Fiodora Tiutczewa, że Rosji nie da się pojąć rozumem, trzeba w nią uwierzyć…
Znaczna część Rosjan podziela ideologię „ruskiego miru”, chociaż jak wykazują niezależne badania moskiewskiego Centrum Lewady poparcie dla Putina wcale nie jest przesadne, skoro 51 proc rosyjskich obywateli opowiada się za jak najszybszym pokojem z Ukrainą za nic mając oficjalną propagandę…
Jeden z najbliższych putinowskiego ucha współpracowników Władisław Surkow, na Kremlu uchodzący za intelektualistę (też jest autorem powieści) wprowadza jako kluczowe pojęcie „głębokiego ludu” („głubnyjnarod”).
70 proc Rosjan pozostaje uzależnionych od budżetu państwa, podobnie jak w ZSRR. Biznes to korporacje państwowe i oligarchowie zarządzający przepływami finansowymi.
Pojęcie „głębokiego ludu” przybliża cytowana już Larysa Jakubowa: „Jest to zamknięte koło chronicznej biedy dla ogromnej większości społeczeństwa a jednocześnie nieuzasadnionej zależności od państwa. Tworzy to nową wersję współczesnego paternalizmu, który jest używany podczas wojny” [8]. Stąd brak oporu przeciw poborowi do wojska, traktowanemu jako rzecz naturalna.
W „Kompleksie polskim” Tadeusza Konwickiego wydanym poza cenzurą w ważnym 1977 roku znajdujemy mądrą i przejmującą scenę, kiedy to ukrywający się Romuald Traugutt słyszy przez ścianę, jak w sąsiednim mieszkaniu rosyjscy oficerowie przy gitarze i wódce śpiewają zakazany wiersz Michaiła Lermontowa:
„Praszczaj, niemytaja Rossija,
Strana rabow, strana gaspod.
I wy, munidry gałubyje
I ty, im priedannyj narod”.
Paradoks rosyjskiej demokracji polegał wtedy na tym, że oficerowie w nielicznej kompanii wyśpiewujący zakazane wiersze stłumili jak im nakazano Powstanie Styczniowe, zaś aspiracje demokratyczne w samej Rosji ujawniły się na masową skalę dopiero ponad pół wieku później, ograniczając się do wyjątkowo krótkiego okresu między lutym a październikiem 1917 r. zanim bolszewicy zdławili rewolucję „burżuazyjną” i podjętą po niej próbę budowy normalnego państwa.
Nie da się też jednak zapomnieć o świeższej nadziei, kiedy to w pamiętnym sierpniu 1991 r. i nieudanym stalinowskim puczu Giennadija Janajewa w Moskwie, powstrzymanym za sprawą Borysa Jelcyna i determinacji tysięcy zwykłych moskwiczan zgromadzonych wokół „Białego Domu” jako symbolu demokracji – w trakcie spotkania w warszawskiej Akademii Muzycznej mecenas Jan Olszewski wzruszonym głosem podkreślał: – Rosja ma dziś dla nas szczerą, przyjazną twarz Jelcyna.
Mec. Olszewski miał zresztą wtedy rację, bo Jelcyn nie zawiódł wszystkich pokładanych w nim oczekiwań, skoro w październiku 1992 r. wysłał do Polski swojego pełnomocnika historyka Rudolfa Piechoję z niedostępnymi przedtem archiwami katyńskimi. Klimat zmienił się niekorzystnie już później. Najpierw przyczyniły się do tego prowokacje służb (pobicie rosyjskich podróżnych na Dworcu Wschodnim jako pretekst do odwołania wizyty premiera Wiktora Czernomyrdina), później wzmocniona „metodologią” ideologia „ruskiego miru” pielęgnowana najpierw w kręgu „kinderniespodzianki” Siergieja Kirijenki (młodszy ze Szczedrowickich Piotr formalnie mu nawet doradzał na etacie) a później samego Putina.
Jeśli coś wzbudza jeszcze dziś optymizm, to fakt, że w ankiecie Centrum Lewady zwolenników zakończenia inwazji na Ukrainę wbrew wszelkim oficjalnym propagandowym wykładniom jest tylu, że muszą się do nich zaliczać również ci zależni od państwowej kabzy.
[1] por. Emmanuel Carrere. Limonow. Powieść. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012
[2] Andriej Piercew. Zatańczmy walca wielkiej wojny. Oto historia ruchu, który dał początek ideologii Putina. „Onet” onet.pl z 12 czerwca 2022
[3] Władimir Ponomariow. Władimir Putin i jego otoczenie, cz. 7. Instytut Bezpieczeństwa I Rozwoju Międzynarodowego z 22 października 2022
[4] ibidem
[5] Władimir Ponomariow. Władimir Putin i jego otoczenie, cz. 5. Instytut BIRM z 8 października 2022
[6] „Ruski mir”, Putin stworzył potwora i spuścił go ze smyczy. Larysa Jakubowa w rozmowie z Igorem Isajewem. „Wirtualna Polska”, wp.pl z 28 stycznia 2023
[7] por. Krzysztof Rak. Kremlowski sfinks. „Rzeczpospolita” z 26 lipca 2014
[8] „Ruski mir”, Putin stworzył potwora… op.cit.