Ziobro wie co robi

Łukasz Perzyna
Ogłoszenie z wielką pompą projektu Suwerennej Polski na trzeciomajowym mityngu z udziałem ponad dwóch tysięcy uczestników inicjuje nowy plan polityczny ministra sprawiedliwości. Pozostaje w rządzie i nie pali ze sobą mostów. Zbigniew Ziobro liczy na to, że w sprzyjających okolicznościach stanie się realnym a nie tylko wirtualnym koalicjantem Jarosława Kaczyńskiego.
Wiele sondaży wróży współrządzenie PiS z Konfederacją, ale budowanie na tym to zamki na piasku. Nierzadko zdarzało się, że dana partia – jak dziś formacja Sławomira Mentzena – zyskiwała na pół roku przed wyborami nawet 12 proc poparcia, którego nie dowiozła już do samego głosowania: wystarczy przypomnieć efemerydę w postaci Krajowej Partii Emerytów i Rencistów sprzed ponad ćwierćwiecza.

Oferta dla zawiedzionych

Po pierwszym zwycięstwie wyborczym PiS z kolei, w 2005 r, Jarosław Kaczyński zdecydował się na zbudowanie rządu mniejszościowego by w roku kolejnym zawrzeć kosztowną wizerunkowo ale dającą większość koalicję z Samoobroną Andrzeja Leppera i Ligą Polskich Rodzin Romana Giertycha. Ziobro może dziś rachować, że zaistnieje podobny wariant: do rządzenia w trzeciej kolejnej kadencji staną się niezbędne głosy zarówno Konfederacji jak Suwerennej Polski, jeśli tylko ta ostatnia przekroczy próg pięcioprocentowy, dający miejsca w Sejmie. Stanie się tak, przy założeniu, że gdzieś muszą się podziać rozczarowani wyborcy PiS. Konfederacja to bowiem całkiem inny elektorat, złożony głównie z wyborców młodych mamionych pomysłem obniżania podatków i rzuconym przez Mentzena hasłem rezygnacji z 500plus – flagowego programu socjalnego „dobrej zmiany”. Zawiedzeni wyborcy PiS nie pójdą do Koalicji Obywatelskiej, skoro jej liderzy po pierwsze obrażają ich bezustannie, po drugie zaś nie potrafią odciąć się – jak Donald Tusk i Rafał Trzaskowski dawno powinni to zrobić – od wzbudzających postrach projektów ograniczenia spożycia mięsa i nabiału czy wszelkich innych „robaczywych” koncepcji specjalizujących się w zapełnianiu byle czym papieru biurokratów.
Uderzająca okazuje się niemal zgodność tradycyjnych rywali – Ryszarda Terleckiego z PiS i Michała Witczaka z PO-KO – w ocenach szans partii Ziobry po przeprowadzonym „rebrandingu”. Ich jednobrzmiące prawie werdykty mogą nawet przyczynić się do wzbudzenia sympatii dla tej inicjatywy, skoro piętnuje ją establishment. Oczywiście przed Ziobrą, przedstawiającym projekt lepszego czy bardziej ideowego PiS staje zarazem niełatwe zadanie wytłumaczenia wyborcom, gdzie był przez osiem ostatnich lat. Masowa konwencja w wolskim Expo zapoczątkowała odchodzenie od wizerunku partii kanapowej, jaką pozostawała Solidarna Polska, poprzedniczka Suwerennej. Aktualne wciąż jednak pozostają drwiny, że niemal każdy z jej frontmanów jest co najmniej wiceministrem. Rozmach mityngu tego nie zmieni. Nawet, jeśli wzbudza respekt.

Ucho prezesa

Ziobro w znacznej mierze został do odpalenia nowej wersji swojej formacji przymuszony. Pierwszy przy uchu prezesa Jarosława Kaczyńskiego przewodniczący klubu parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki od dawna powtarza, że gdyby to od niego zależało, pozbyłby się niesfornych „koalicjantów wewnętrznych”. Trudno, żeby minister sprawiedliwości biernie czekał, aż pełnomocnicy poskreślają jego ludzi z list wyborczych PiS a jemu samemu prezes zaproponuje… kandydowanie do Senatu. W ten sposób liderzy SLD postąpili swego czasu z Józefem Oleksym.
Minister sprawiedliwości doskonale zna również pragmatyzm Kaczyńskiego. Wie, że prezes zrobi z nim koalicję zgrzytając zębami nawet, skoro przed laty zawarł ją z Andrzejem Lepperem. Jeśli taka ma być cena rządzenia…
Ziobro, młodszy od Jarosława Kaczyńskiego od 21 lat, wyróżnia się na tle formacji rządzącej oratorskimi zdolnościami i pewnością siebie. Nie odstąpili go też dotychczasowi zwolennicy, jak kiedyś Jarosława Gowina.
Odwołuje się przy tym coraz częściej do zdroworozsądkowych ocen, w znacznej mierze zaprzeczających wizerunkowi fightera i radykała. Występuje w obronie złotówki przeciw euro. Opowiada się za utrzymaniem płatności gotówkowych. A także polskiej a nie unijnej kontroli nad lasami. Dla zmęczonych polityką Polaków może się to okazać łatwiejsze do zapamiętania niż kolejne inwektywy miotane – bo ich na konwencji nie zabrakło – pod adresem „niemieckiego agenta wpływu” Tuska, w których i tak nie przebije reszty PiS.
Zaś jeśli media głównego nurtu, od „Gazety Wyborczej” po TVN zaczną otwarcie kibicować Jarosławowi Kaczyńskiemu w poskramianiu niesfornego oponenta, co już faktycznie czynią – tylko mu napędzą zwolenników, których dotychczasowa formacja Solidarna Polska była pozbawiona. Pomogą w przekonaniu, że Suwerenna Polska to coś zupełnie innego, poważnego i nieźle rokującego. Podobnie jak wcześniej niemądre bojkoty (z tego powodu, że posłowie nie nosili w Sejmie maseczek, żurnaliści nie chodzili na ich konferencje: to nie żart) wykreowały obecną sondażową moc Konfederacji.
Zbigniew Ziobro od dawna pozostaje silny głównie słabością innych. Jeśli nie powstaną nowe inicjatywy, rzeczywiście artykułujące społeczne potrzeby i zbiorowe emocje – prawem paradoksu właśnie on, od ośmiu lat nieprzerwanie sprawujący funkcję ministra, zgarnąć może sporą pulę niezadowolenia i przekuć na własne poparcie. Wtedy Kaczyński zyska koalicjanta, a Ziobro złotą akcje, bez której rządzić się nie da. Dziś to tylko jeden z możliwych wariantów rozwoju sytuacji, ale w siedzibie partii rządzącej już wzbudza on krańcowe zaniepokojenie. A kto prezesa PiS wprawia w konfuzję, ten zapewne od wyborców jakąś premię za to zyska…