Austriacki pisarz Martin Pollack, autor m.in. książki o emigracji z Galicji „Cesarz Ameryki” wystąpił z publicystycznym wsparciem dla poglądów Barbary Engelking, głoszącej domniemaną współodpowiedzialność Polaków za ludobójstwo Żydów dokonane przez Niemców podczas II wojny. Jego ojciec sturmbannfuehrer SS Gerhard Bast według cenionego historyka Huberta Kuberskiego był podczas Powstania Warszawskiego najbardziej krwawym eksterminatorem. Dowodzone przez Basta Sonderkommando 7a odpowiada za egzekucje w garbarni braci Pfeiffer na Woli, gdzie dziennie ginęło dwustu cywilów, w sumie zaś – co najmniej dwa tysiące.
Austriackie gadanie
Występ Martina Pollacka „Gazeta Wyborcza” dowartościowała niezwykle, umieszczając go na stronie publicystycznej wydania papierowego nawet powyżej dyżurnej komentatorki Moniki Olejnik, której wcześniejsza rozmowa z Barbarą Engelking, w stacji TVN a nie na gazetowych łamach, dyskusję sprowokowała. Niestety austriacki literat niechęć do rządów PiS, podzielaną nie tylko przez czytelników „Wyborczej” miesza erystycznie z podobnym resentymentem wobec historycznych faktów, czego wydaje się dowodzić taka oto konstrukcja myślowa, którą próbuje przekonać „polskich przyjaciół” do swoich poglądów: „Przygnębiającym przykładem jest niedawna wypowiedź premiera Mateusza Morawieckiego zniesławiająca naukowczynię Barbarę Engelking, która w rozmowie z Moniką Olejnik odsyła do krainy legend oficjalnie lansowaną tezę, której przeczą wszystkie fakty, że Polacy w czasie Holocaustu ratowali w większości Żydów, a zdrady, denuncjacje, bezwstydny wyzysk, a nawet zabijanie były pojedynczymi przypadkami” [1].
Austriackie gadanie – mawiało się o zbliżonej logice w czasach monarchii habsburskiej, gdy Polska pozostawała podzielona a w naszym języku rodacy porozumiewali się w trzech zaborczych państwach.
Zawiera się w tym element moralnego szantażu, że kto podobnie jak Morawiecki (zresztą historyk z dyplomem) uznaje enuncjacje Engelking (zaledwie psycholożki bez historycznego cenzusu) za duby smalone, jak wszelkie obraźliwe uogólnienie – nastoletnią autorkę słynnego „Dziennika Anny Frank”, jednego z najbardziej przejmujących zapisów Holocaustu wydali wszak Niemcom Holendrzy, co nie dowodzi, że podobne sąsiedzkie donosy obciążają ich masowo – ten stawia się w pozycji zwolennika PiS. A to już nie kultura dyskusja lecz opisana przez Artura Schopenhauera Erystyka: sztuka prowadzenia sporów w sposób taki, by oponenta poniżyć i ośmieszyć („twoje racje, Sokratesie, pozostają równie odrażające, co twój wygląd”).
W dodatku odesłana jakoby przez Engelking do krainy legend, jak twierdzi Pollack, opinia, że ratowanie Żydów przez Polaków było masowe a szmalcownictwo incydentalne przewija się przez całą poważną literaturę w tej trudnej materii. Łączy klasykę gatunku – „Rozmowy z katem”, likwidatorem getta warszawskiego Juergenem Stroopem, jakie w celi więziennej zapamiętał a potem zapisał akowiec Kazimierz Moczarski oraz słynne „Zdążyć przed Panem Bogiem” w którym Hanna Krall przedstawiła racje ocalałego dowódcy Powstania w Getcie Marka Edelmana. A także najnowsze osiągnięcia: literacką biografię bohatera dwóch narodów „Ogień i pył. Ostatnia wiosna Mordechaja Anielewicza” pióra wnikliwego i pozbawionego uprzedzeń Roberta Żółtka [2] oraz świetną powieść Mikołaja Łozińskiego „Stramer” o żydowskiej rodzinie z Tarnowa, z której szóstki dzieci wojnę przeżyje dwóch synów: jeden, który w okupowanym Paryżu wykonuje w imieniu Resistance wyroki na kolaborantach, a spać nie może nie z powodu wyrzutów sumienia, bo donosiciele na nie nie zasługują, lecz ze względu na nadmiar wypijanej kawy: egzekutorom nakazywano bowiem, by nie prowokowali gestapo pozostawaniem w mieszkaniu, cały dzień więc spędzali w bistro przy bulwarze. Jego brat ocaleje, bo gdy hitlerowcy zbliżają się do Lwowa, zdąży go jako pracownika radzieckiej administracji okupacyjnej zabrać ostatnia ewakuacyjna ciężarówka: czas stalinowskiej z kolei rozprawy z „jewrejami” nadejdzie dopiero po upływie dekady [3].
Pogląd ośmieszany przez Engelking i wspierającego ją – jeszcze nie wiemy po co, pozostańmy cierpliwi – austriackiego pisarza Pollacka stanowi też faktyczny leitmotiv oscarowego „Pianisty” Romana Polańskiego: czy również jemu wiedeński literat zarzuci brak wrażliwości na tragizm żydowskiego losu… Przypomnijmy oczywiste, że przyszły reżyser „Chinatown” jako dziecko doświadczył wojny tak boleśnie, że gdy się skończyła, członkowie jego rodziny przekonani byli, że jest opóźniony w rozwoju: a on po prostu jadł to samo, co ratujący go polscy chłopi z podkrakowskiej wsi dawali własnym dzieciom, więc ponad miarę drobny i wątły sprawiał wrażenie o parę lat młodszego. Czytać i pisać zaś nie umiał, bo na jakich niby papierach mieliby go jego opiekunowie do szkoły posłać…
Tato z SS w przedakcji: nie trup w szafie, lecz tysiące
Gdyby intencją autora Pollacka pozostawało wyłącznie pospieszne pozyskanie honorarium, pokrywającego rosnące koszty przelotów samolotem w trakcie długiego weekendu w związku z regulacjami unijnymi, co już nawet tanie loty czynią kosztownymi – w dniach obchodzonych w Polsce także jako święto demokracji właśnie, darować by sobie wypadało polemikę. Niestety nie da się zbyć żartem konstrukcji, jaką austriacki pisarz buduje. W tle znajdujemy bowiem makabrę straszliwą.
Pollack nawet jakoś nam ją sygnalizuje, żeby zarzuty uprzedzić. Jak czytamy bowiem w tym samym tekście dla „Gazety Wyborczej”, w którym rozdaje cenzurki Polakom za podejście do ich własnej przeszłości: „Mój ojciec jako dowódca Sonderkommando-Einsatzgruppe (zakładam, że dla większości jest jasne, że chodzi tu o komando śmierci) brał udział w mordowaniu niewinnych ludzi (Żydów, Polaków, Słowaków, a także ofiar innych nacji) i z mocy swego urzędu i stanowiska wydawał takie rozkazy” [4] – opisuje Martin Pollack rzecz, jak się zaraz przekonamy, najłagodniej, jak to tylko możliwe.
Ojciec Martina Pollacka, sturmbannfuehrer SS Gerhard Bast do NSDAP i szeregów zbrojnego ramienia partii wstąpił jako student jeszcze przed dojściem Hitlera do władzy. Jako inteligentnego człowieka nie usprawiedliwia go więc wcale przytaczana niekiedy w obronie małomiasteczkowych zegarmistrzów czy masarzy reguła, że skąd niby mieli wiedzieć, dokąd ich ten malarz zaprowadzi… Gerhard Bast służył w jednostkach okupacyjnych w Polsce i na Słowacji. Tłumiąc Powstanie Warszawskie w 1944 r. dowodził mordującym ludność cywilną Sonderkommando 7a.
Historyk Hubert Kuberski uznaje, że szczególną wtedy rolę odegrali „(..) austriaccy eksterminatorzy, z których najkrwawszym podczas Powstania Warszawskiego był SS-Sturmbannfuehrer Gerhard Bast (..) dowodzący Sonderkommando 7a podczas masowych eksterminacji w Fabryce Garbarskiej P. F. „Braci Pfeiffer” od połowy sierpnia do połowy września 1944″ [5]. W renomowanym almanachu naukowym („Dzieje Najnowsze”) podaje też Kuberski akta sądów w Hamburgu i Bremie, które się zajmowały szczegółami wolskiej aktywności Basta [6]. Chociaż ojcu pisarza Pollacka nie było dane przed nimi stanąć: słoweński przewodnik, który miał go przeprowadzić w 1947 r. przez granicę austriacko-włoską, po upewnieniu się, że wybierający się do odległego Paragwaju były oficer SS naprawdę ma przy sobie pieniądze, żeby uniknąć dalszych z nim kłopotów, wyjął broń i na miejscu go zastrzelił. Okrutna ironia historii sprawiła, że przemytnik dał swojemu klientowi tyle szansy, co tamten kiedyś swoim cywilnym ofiarom na warszawskiej Woli.
W największej wcześniej garbarni w Polsce zabijano dwieście osób dziennie. W sumie życie straciły tam co najmniej dwa tysiące cywilów. Strzelano w tył głowy. Ciała palono [7].
Na długo przed Powstaniem Niemcy wezwali na Szucha właściciela Fabryki Garbarskiej Bracia Pfeiffer. Na stole leżały rewolwer i pejcz. Józefowi Pfeifferowi zaproponowano podpisanie folkslisty. Przedsiębiorca spokojnie oznajmił, że narodowości nie zmieni. Prowadzący indagację Niemiec rozpromienił się niespodziewanie. Pochwalił Polaka, że folksdojczem nie chce zostać: by my, Niemcy, podkreślił takich to za „Schweine-Hunde” uważamy. Pfeiffer wyszedł z Szucha o własnych siłach. Wojnę przeżył. Nigdy już swojej garbarni nie odzyskał.
Nie ma jej już zresztą. Dziś w tym miejscu stoi supermarket. Ale to nie powód, żebyśmy sobie pozwalali wciskać tandetę.
Syn zbrodniarza wojennego Martin Pollack oferuje ją nam świadomie, skoro obszernie i szczegółowo pisał o czynach taty w wydanej także po polsku książce „Śmierć w bunkrze. Opowieść o moim ojcu”. Tyle, że opublikowało ją Wydawnictwo Czarne, powstałe w Wołowcu, którego zapewne nawet Państwa GPS nie zna i wokół uchodzącego za arcytrudnego pisarza Andrzeja Stasiuka, najbardziej elitarne z możliwych [8]. Za to czytelnikom „Gazety Wyborczej” – jak uznał widać Pollack – wystarczyć ma ogólnikowy passus o komandach i grupach, dla zniechęcenia obficie niemczyzną inkrustowany. Nie wystarczy. Idziemy wam w sukurs…
[1] Martin Pollack. Polska może być z nich dumna. „Gazeta Wyborcza” z 28 kwietnia 2023 [2] por. Robert Żółtek. Ogień i pył. Ostatnia wiosna Mordechaja Anielewicza. Wyd. MG, Warszawa 2021 [3] por. Mikołaj Łoziński. Stramer. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019 [4] Martin Pollack. Polska może być z nich dumna… op. cit [5] Hubert Kuberski. Walki SS-Sonderregiment Dirlewanger o Wolę a egzekucje ludności cywilnej. „Dzieje Najnowsze” Rocznik LIII – 2021, 1, s. 142 [6] ibidem [7] por. Fabryka śmierci na Woli. Strzały w tył głowy i płonące ciała. Niemcy dokonali tu ludobójstwa. Nasze Miasto pl z 1 sierpnia 2021 [8] por. Martin Pollack. Śmierć w bunkrze… Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2006