Jakby inne sygnały, że nie możemy się za obecnych rządów czuć bezpiecznie nie wystarczyły – w Polsce dopiero po prawie pół roku znaleziono rakietę, wystrzeloną przez Rosjan spod Smoleńska. Na szczęście tym razem, inaczej niż 15 listopada ub r. w Przewodowie na Lubelszczyźnie gdzie nieproszony gość z nieba zabił dwie osoby cywilne przy silosie… nie rakietowym bynajmniej, lecz zbożowym – ofiar śmiertelnych nie było.
Oba miejsca – obecne to wieś Zamość pod Bydgoszczą a ściślej las koło niej – znajdują się w bezpośrednim sąsiedztwie strategicznych instalacji natowskich. Niech więc władza nie opowiada, że to przypadek.
Krasnoludki, pomimo, że w lesie pod Bydgoszczą wciąż co czerwone może się czuć pewnie, bo aż do końca PRL stacjonowały tu radzieckie rakiety wymierzone w zachodnią stronę – nie poradziłyby sobie z pewnością z przeniesieniem kolosa, który wbił się w ziemię na głębokość czterech metrów. Wersja łagodniejsza zakłada, że spadł tam rosyjski pocisk manewrujący Ch-55. Ostrzejsza – że jego dalece doskonalsza wersja Ch-555. Jak przystało na kolejne generacje sprzętu, różnią się niewiele.
Rakieta wystrzelona została z okolic Smoleńska, i aż nie chce się żartować, że sam ten fakt powinien stać się dla rządzących z PiS powodem do szczególnego alarmu, skoro ich zachowanie już znamy a mnożenia makabrycznych żartów nie potrzeba, gdy sama faktografia okazuje się wystarczająco przerażająca.
Głowica 300-kilowa, w jaką zwykle wyposaża się wspomniane rakiety, wystarcza, jak fachowcy wykazują, do zniszczenia wielopiętrowego bloku w typowym osiedlu mieszkaniowym. Nawet gdyby miała się okazać atrapą – a Rosjanie czasem i takie wystrzeliwują, żeby zmylić ukraińską obronę przeciwrakietową – cała reszta i tak waży półtorej tony. Szczęście w nieszczęściu, że ustrojstwo spadło tam gdzie je znaleziono.
W lesie służby monowskie nie wiedziały zresztą zupełnie co znajdą, o czym świadczy obecność wyspecjalizowanych jednostek chemicznych. Mieszkańców okolicznych wsi trzymano w niepewności ogólnikowymi i nikogo nie uspokajającymi komunikatami.
Dowódca operacyjny rodzajów sił zbrojnych generał broni (nazwa funkcji łatwo dająca się zapamiętać i nastrajająca obywateli, żeby ufali sprawującej ją osobie – aż chce się dodać) Tomasz Piotrowski potwierdza zasadność łączenia znaleziska z grudniowym zmasowanym atakiem powietrznym na Ukrainę.
Premier Mateusz Morawiecki precyzuje, że po pół roku znaleźliśmy to co na nas spadło: – W trakcie tego incydentu samoloty F-35 i nasze własne zostały poderwane, aby śledzić trajektorię tego sprzętu, tej rakiety, która znalazła się nad terytorium Rzeczypospolitej Polskiej.
Problem w tym, że wcześniej, bo 15 listopada 2022 r. rakieta wystrzelona zza wschodniej granicy zabiła dwóch cywilnych obywateli polskich w Przewodowie koło Hrubieszowa na Lubelszczyźnie. Zdarzyło się to przed godz. 16. Władze pisowskie – ale niestety wraz z nimi media głównego nurtu – z podaniem informacji o obcej rakiecie i ofiarach zwlekały aż cztery godziny. Co by się wtedy stało, gdyby rakiet ze Wschodu przygotowano więcej i wystrzeliwano kolejno jedna po drugiej?
Ze zmowy milczenia wyłamał się 35-letni dziennikarz amerykańskiej agencji Associated Press James LaPorta, wcześniej służący w piechocie morskiej w Afganistanie. Został za to zwolniony z pracy, pod pretekstem drobnych nieścisłości, chociaż pierwszy powiadomił o tragedii, trafnie połączył ją z rakietą ze wschodu i po prostu prawdę napisał. Przełożeni panicznie jednak boją się Rosjan i karzą za to, za co zwykle się wynagradza. Zaproponowałem wtedy poważnie, żeby to Polska – Kancelaria Prezydenta lub Premiera – zatrudniła LaPortę jako koordynatora polityki informacyjnej dotyczącej obronności [1]. Dziś widać, że nie był to bezzasadny pomysł.
Zaraz po tym, jak za sprawą odważnego tak w Kabulu jak nad służbowym laptopem LaPorty dowiedzieliśmy się o tamtej rakiecie i jej ofiarach – po góra pięciominutowej konsultacji z przyjaciółką udałem się, co oczywiste, do sklepu spożywczego. Tuż przed 21 w dzielnicy zamieszkałej głównie przez starsze osoby zwykle pusty market, tym razem wypełniony był klientami. Ale nikt się nie awanturował, nie przepychał, nie ogałacał półek. Kupowaliśmy wszyscy, co niezbędne. Co najwyżej ktoś poradził, jakie mleko da się dłużej przechować. Gdyby podobną roztropność zechcieli objawić politycy…
Pomagamy Ukrainie jak nikt inny w świecie. Przez nasze granice przeszło ponad dziesięć milionów uchodźców. Miliony odnalazły tutaj wcale nie tymczasowe domy. Otworzyliśmy przed przybyszami serca i portfele. I – chciałoby się dodać, jak w pamiętnej rozmowie starego adwokata z oskarżonym robotnikiem w filmie Krzysztofa Kieślowskiego „Bez końca” wedle scenariusza Krzysztofa Piesiewicza, oddającym realia stanu wojennego:
– To teraz trzeba będzie wiele wytrzymać.
Władza zamiast uspokoić jeszcze nas w tym przekonaniu ugruntowuje. Na destrukcję polskiego rynku zbóż i miodu oraz ruinę rolników i pszczelarzy zawinioną wspólnie przez ukraińskich oligarchów i zarabiające na procederze powiązane z PiS spółki agrobiznesu nakłada się jeszcze dodatkowo dotkliwy deficyt poczucia bezpieczeństwa. Również wyborcom PiS niełatwo żyć ze świadomością, że gdy wojna wybuchnie Morawiecki może zechcieć ich o tym powiadomić po pół roku.
W czasach zimnej wojny modna pozostawała anegdota:
– Kiedy do Moskwy dotrze najnowocześniejsza technologia?
– W osiem minut po naciśnięciu guzika na Zachodzie.
Oby teraz ten czarny humor nie zaczął trwale działać w drugą stronę.
[1] Niech Polska zatrudni depeszowca od rakiet. Gruszka.com z 22 listopada 2022