Z Barbarą Bartel, psycholog z Lekarskiej Przychodni Profesorsko-Ordynatorskiej Waliców 20 w Warszawie, jedynym akredytowanym korespondentem z Chicago w Sejmie i Senacie rozmawia Łukasz Perzyna.
– Jakie konsekwencje dla psychiki Polaków ma pojawianie się na naszym niebie, czego nie było od 1945 r, różnego rodzaju obcych obiektów? Nie dowiadujemy się o nich od razu. Co do części z nich nie wiemy, czy to rakiety, drony czy balony szpiegowskie lub meteorologiczne? Paradoksalnie najwięcej dowiedzieliśmy się o pierwszym z tych przypadków, rakiecie, co w Przewodowie na Lubelszczyźnie uśmierciła dwóch polskich obywateli, bo takiej tragedii przemilczeć się nie dało?
– Również jeśli o to dramatyczne zdarzenie chodzi, nie do końca dowiedzieliśmy się, co naprawdę zaszło, skąd rakieta się tam wzięła, powodując tak straszne następstwa. Oczywiście gdy mniej wiemy, bardziej się boimy. Pojawia się presja strachu, rzutującego na nasze codzienne zachowania. Niewytłumaczalne zdarzenia, nie dokończone zdania z przekazów telewizyjnych dodatkowo potęgują stres.
– W jaki sposób się to objawia?
– Napięcie powoduje, że ludzie zamykają się w sobie. Albo stają się agresywni. Stres przechodzi na dzieci. Niepewność rodzi bowiem lęk nie tylko wśród dorosłych. Problem zaostrza się wtedy, kiedy z dziećmi się nie rozmawia. A najgorzej, gdy pytają o to, co chciałyby wiedzieć, ale odpowiedzi nie otrzymują. W następstwie takich zachowań dorosłych również dzieci zamykają się w sobie. Czasem tylko dziadek je rozumie. Bo przeżył wojnę, wie, czego się obawiają. Dziecko nie rozumie za to skłonności do irytacji i wybuchów gniewu innych dorosłych. Alarmy, dotyczące wzrostu liczby samobójstw wśród dzieci nie są żadną miarą przesadzone.
– Zwłaszcza, że stres spowodowany obcymi rakietami i innymi nieproszonymi gośćmi na polskim niebie nie pojawił się nagle? Wciąż trwa pandemia, w której szczycie musieliśmy zmieniać zachowania od dawna utrwalone i w dodatku się izolować od siebie nawzajem?
– Niby nie nosimy już masek. Przygnębienie jednak pozostało, do wielu kłopotliwych ograniczeń zdążyliśmy się przyzwyczaić. Nie ma powrotu do tego, co działo się przed pandemią i zanim wybuchła wojna na Ukrainie. Spokój i harmonia odeszły w przeszłość nawet tam, gdzie wspólnoty rodzinne czy rówieśnicze lepiej funkcjonowały. Przygnębienie łączy się z tym, że każe się nam niepomyślny stan tolerować. Nie mamy wpływu na to, czy spada gdzieś w Polsce balon czy rakieta i stresujemy się dodatkowo, że nie jesteśmy powiadamiani o szczegółach. Przewidywania przyszłości stają się coraz bardziej pesymistyczne. Dotyczy to ludzi inteligentnych, obdarzonych wyobraźnią. Wielu z nas już boi się sztucznej inteligencji, że w przyszłości zdominuje człowieka, wtedy nawet demokracja okaże się przecież iluzoryczna. Z drugiej strony w pandemii pomagaliśmy sobie nawzajem a odkąd zaczęła się wojna w sąsiadującym z nami kraju – uchodźcom ukraińskim. Pojawia się w związku z tym przeświadczenie, że jesteśmy fantastyczni. Pokonamy wszelkie przeszkody. Tymczasem jednak lęk powraca.
– Jakie rodzi następstwa?
– Dolegliwości serca i układu krążenia stanowią oczywisty skutek naszych lęków, które nie zostają uśmierzone przez informację, może najbardziej pożądany towar współczesnego świata. I pojawiają się następstwa psychiczne, w tym poczucie wyobcowania.
– Czy da się mu przeciwdziałać?
– Trzeba rozmawiać, na początek z bliskimi, o sprawach najważniejszych. Żadnych tematów nie unikać. Poznać lęki innych, może je zmniejszymy rzeczowo argumentując, a może ich poznanie uśmierzy nasze własne niepokoje. Rozmawiać trzeba przede wszystkim z dziećmi, z nowym pokoleniem. Zadają pytania. Gdy nie poznają odpowiedzi – dzieje się coraz gorzej. Związki emocjonalne okazują się szczególnie budujące, gdy trzeba zwalczyć lęk przed zdarzeniami, których wytłumaczyć nie potrafimy albo wszystkich ich szczegółów nie znamy.
– Pomaga jednak wspólnota?
– Wspólnota okazuje się potrzebna, żeby uwolnić się od lęku. Niepewność naraża nasze nerwy. Brak wzajemnego zrozumienia zwielokrotnia stres. Związki emocjonalne pozwalają podzielić się problemem, wspólnie go rozważyć. Nigdy to nie szkodzi. Samotnie czujemy się osaczeni. Osadzeni w próżni.
– Jest jeszcze szklany gość, jak kiedyś się mówiło, gdy zamiast plazmy był zwykły odbiornik?
– Telewizor nie da informacji ani nie stłumi lęku. Żaden z niego przyjaciel, nawet dla starszych ludzi, którzy najwięcej oglądają. Wielu emerytów z domu wychodzi niechętnie. Zaczęło się to w pandemii, z oczywistych względów ale teraz wzmogło. Jednak zamykanie się w czterech ścianach rodzi fatalne następstwa. Dla wszystkich, nie tylko naszych seniorów to dotyczy.
– Jak w przypadku dzieci katowanych przez opiekunów?
– Sąsiedzi jakoby nic nie wiedzieli. Wydarzenia takie jak niedawna straszna śmierć ośmiolatka pokazują, że system przeciwdziałania przemocy wobec najsłabszych nie działa. Obojętność rodzi straszne skutki.
– Co stanowi na nią lekarstwo?
– Okazywanie miłości. Wymiana czułości. Słyszę, ile razy pacjenci czują się oszukani: „Byliśmy razem przez pięć lat. Wyrzucił mnie z domu. Uznał, że jestem zbyt wymagająca” – to jedna z historii. Nie sprzyja na pewno wzajemnemu zrozumieniu zdalna praca, z wynajętego pokoju – cały ten styl, co się z konieczności w trakcie wysokiej fali pandemii utrwalił i nie zanika. Gonimy za błahostkami. Na ulicy, w aptece, w sklepie w różnej formie objawia się niezadowolenie. Z jednej strony wiemy, że jesteśmy o zagrożeniach powiadamiani z opóźnieniem, z drugiej odczuwamy niedostatki więzi emocjonalnych. Dlatego ich budowanie czy kultywowanie okazują się tak istotne. Zwłaszcza w sytuacji, gdy nie dzieje się przecież tak, że wcześniej żyliśmy w pełnym komforcie i nagle pojawiły się rakiety, nie wiadomo skąd wystrzelone.
– U mnie pojawia się skojarzenie z czasami, kiedy w latach 50 czy 60 w Stanach Zjednoczonych masowo budowano na prywatnych posesjach schrony przeciwatomowe. Zna Pani doskonale USA, jako wieloletnia korespondentka Radio Chicago jest Pani jedyną akredytowaną w parlamencie dziennikarką stamtąd, czy ta analogia okazuje się trafna?
– Schrony pod domami prywatnymi gdzieś w Nebrasce czy Montanie rzeczywiście Amerykanie budowali. Lęk poskromili jednak. Wygrali zimną wojnę. Do uśmierzenia niepokoju przyczyniło się optymistyczne nastawienie, jakie dominuje w kulturze amerykańskiej. Tam urzędnik rozmawia z obywatelem. U nas go nie ma nawet wtedy, kiedy pobiją dziecko, a ściślej pozostaje bezradny: już o tym rozmawialiśmy, że system zupełnie w tej mierze nie działa. Ani opiekunka społeczna ani lekarze nie zapobiegli tragedii tego ośmiolatka. Nie dostrzegli sińców ani nawet oparzeń. U Amerykanów podoba mi się to, że gdy wprowadza się nowy sąsiad – pozostali oddają mu sprawny, ale niekonieczny im w domu sprzęt, żeby bez sensu po sklepach nie szukał i czasu nie tracił. Od razu buduje się wspólnota. Dlatego między innymi wygrali zimną wojnę i przetrwali związane z nią lęki.